Są solą w oku branży finansowej. Wchodzą bowiem w drogę nie tylko bankom, ale także firmom pożyczkowym i handlarzom wierzytelnościami. Antywindykatorzy mogą być ostatnim ratunkiem dla blisko 2 mln Polaków.
– Gramy na wymęczenie wroga, niemal zawsze to się udaje. – mówi Krzysztof Oppenheim, ekspert finansowy zajmujący się m.in. antywindykacją.
Dodaje, że sprawy oddalenia długów na poziomie 200-300 tys. zł są na porządku dziennym. Kwoty mogą być jednak i znacznie większe.
– Jednym z sukcesów w sprawach upadłościowych było umorzenie trzymilionowego długu prezesowi pewnej spółki. W planie spłaty wierzycieli zadłużenie rozłożone zostało na 18 rat po 250 zł. – wyjaśnia ekspert.
Do antywindykatorów trafiają nie tylko przedsiębiorcy, którym powinęła się noga, ale też frankowicze, nałogowi chwilówkowicze oraz specjaliści różnych dziedzin – księgowi czy lekarze. Wszyscy, którzy nie radzą sobie z narastającymi długami. A tych, jak wynika ze statystyk, w kraju stale przybywa.
Dane Krajowego Rejestru Długów wskazują, że w całym 2017 roku zadłużonych Polaków było 1,8 mln. I stale ich przybywa. W sumie wartość długów potroiła się w ciągu ostatnich czterech lat, do 2018 roku. Tylko zalegający w średnim wieku do oddania mają 28,5 mld zł. Jak przekonuje prezes KRD Adam Łącki, w wielu przypadkach to oznacza życie na krawędzi finansowej.
To dlatego na rynku usług prawniczych jak grzyby po deszczu wyrastają firmy, które wyspecjalizowały się działaniach antywindykacyjnych. Jak zapewniają, mają metody, które umożliwią anulowanie długu, a nawet w niektórych przypadkach wstrzymanie egzekucji komorniczej.
Znikające długi i darmowe obiadki
Arsenał działań antywindykatorów zwykle nie jest wiedzą tajemną. Metod na pozbycie się długu jest kilka. Wśród stosowanych jest choćby wniosek o upadłość konsumencką, czy tak zwane metody na „darmowe obiadki” w przypadku kłopotów np. dłużników frankowych.
– „Darmowe obiadki” to aktywna obrona frankowicza, który nie może się dogadać z bankiem. Jeśli frankowicz zda się na pełną współpracę ze specem od antywindykacji, może nawet przez 10 lat korzystać z nieruchomości, nie spłacając na poczet kredytu ani złotówki. – zaznacza Oppenheim. – Celem takiego działania jest m.in. wymuszenie na banku podjęcia rozmów na temat warunków ugody. Gramy na wymęczenie wroga, niemal zawsze to się udaje.
Inną metodą antywindykatorów są na przykład tak zwane ”znikające długi”. Przez pewien czas banki mogły stosować dokument wydawany przez sąd, który pozwalał na wszczęcie egzekucji bez merytorycznej analizy sprawy. Były to tak zwane bankowe tytuły egzekucyjne (BTE).
– Kiedy BTE został zdelegalizowany, okazało, że bankowcy niemal utracili umiejętność pisania pozwów o zapłatę. Wiele z nich tworzonych było byle jak, „na kolanie”, co bardzo skutecznie wykorzystywali antywindykatorzy. Liczne błędy często kończyły się oddaleniem pozwu. A wtedy dług znikał. W polskim prawie obowiązuje bowiem „powaga rzeczy osądzonej”, czyli nie można składać do sądu po raz drugi pozwu z tym samym roszczeniem. – wyjaśnia nasz rozmówca.
Branża ma swoich wrogów
Nie jest tajemnicą, że szeroko rozumiana branża finansowa nie pała sympatią do firm antywindykacyjnych. Ci bowiem wchodzą w drogę zarówno bankom, jak i firmom pożyczkowym oraz handlarzom wierzytelnościami. Sceptycznie wobec nowej branży odnoszą się też komornicy.
Krytycy podnoszą argumenty, że część firm działających na rynku zatrudnia niewykwalifikowane osoby, które naciągają klientów, a przy tym działają bez nadzoru, choć resort sprawiedliwości – jak przekonuje – bacznie przygląda się działaniu tych firm.
– W tej branży – niestety – pojawiło się już sporo naciągaczy i fuszerów. To naturalna reakcja rynku na nową i tak potrzebną usługę. Tak samo wszak było przy „pozwach frankowych”, czy w pośrednictwie kredytowym. Klient musi sam wybrać komu zaufać. – zaznacza Krzysztof Oppeheim.
Autor: Przemysław Ciszak, redaktor Money.pl