Andrzej Duda potrzebuje wizerunkowego sukcesu. Po słynnych już słowach o ”wyimaginowanej wspólnocie” będzie chciał pochwalić się jakimś znaczącym sukcesem na arenie międzynarodowej. Niestety, może się okazać, że zamiast zostać posłańcem dobrej nowiny, prezydent pogrzebie polskie marzenia o rosnącej sile naszego przemysłu zbrojeniowego.

Wszystko to może zostać jeszcze okraszone jakąś niezbyt zobowiązującą deklaracją Trumpa o większej obecności wojskowej USA w Polsce. Jednak tu też dostaniemy po kieszeni. O szczegółach rozmów oczywiście tuż przed wizytą nie mówi się zbyt wiele. Wymagają tego zasady politycznego rzemiosła. Można jednak próbować coś wywnioskować ze słów prezydenckich doradców.

Krzysztof Szczerski, szef gabinetu prezydenta, zapowiedział ”poszerzenie całego spektrum współpracy wojskowej polsko-amerykańskiej”. Oczywiście w tym kontekście muszą pojawić się wątki związane z zakupami amerykańskiego sprzętu wojskowego.

Prezydent da radę, ale…

Dla ekspertów, z którymi rozmawialiśmy, najbardziej prawdopodobnym wydaje się ostateczne domknięcie sprawy zakupu systemu artylerii rakietowej w programie Homar. Zakup nowoczesnych wyrzutni rakietowych o zasięgu do 300 km jest dla naszej armii absolutnie niezbędnym elementem potencjału odstraszania.

Bez – jak to poetycko przed laty nazwano – ”polskich kłów” ewentualni agresorzy nie mają się specjalnie czego bać. Wojskowi planiści chcieli je mieć do końca 2012 r. Kolejny plan modernizacji technicznej zakładał, że kontrakt zostanie podpisany w 2015 roku, a w 2018 roku pierwsze Homary już zaczną służyć.

Potem jeszcze, jak już pisaliśmy w money.pl, minister Macierewicz zapowiadał, że z całą pewnością uda się kontrakt podpisać do końca 2017 r. Tak się jednak nie stało i teraz to prezydent może chcieć ogłosić, że jako zwierzchnik sił zbrojnych poradził sobie z tym problemem.

Możliwe, że prezydent, by wzmocnić znaczenie tej wizyty, połączy ją ze złożeniem oficjalnego zapytania ofertowego (Letter of Request), związanego z zakupem jednego lub wszystkich trzech dywizjonów wyrzutni HIMARS (w każdym dywizjonie jest 18 wyrzutni) – mówi Michał Likowski, redaktor naczelny branżowego miesięcznika „Raport”.

Warto jednak wiedzieć, że może to być smutny finał starań o stworzenie polskiego systemu w oparciu o zagraniczne elementy uzbrojenia. Od 2015 r. prowadzone było postępowanie, w ramach którego system Homar miał zostać zbudowany przez Polską Grupę Zbrojeniową.

Zmiany w PGZ położyły program

W tej grze był amerykański systemu HIMARS od firmy Lockheed Martin i izraelski Lynx produkowany przez IMI Systems. Marzenia prysły jednak w drugiej połowie lipca, kiedy resort obrony zdecydował o zakończeniu tego procesu.

Zestawy HIMARS kupować będziemy „z półki”, bez żadnego udziału naszych przedsiębiorstw przy ich wytwarzaniu i bez przeniesienia kompetencji technologicznych do naszego przemysłu. Uznano, że PGZ, a szczególnie zakłady Mesko i Huta Stalowa Wola, nie gwarantują szybkiego spolonizowania produktu i rozpoczęcia produkcji seryjnej – wyjaśnia Likowski.

Jak wyjaśnia ekspert, taki zakup zestawów z bieżącej produkcji jest bez wątpienia porażką filozofii zaopatrywania polskiej armii siłami rodzimego przemysłu, co udało się zagwarantować przy innych programach artyleryjskich.

Jak przekonuje, późniejsze zmiany władz w PGZ i całym sektorze zbrojeniowym, związane z przejęciem MON przez ministra Antoniego Macierewicza, pokazały, że ówczesne kierownictwo zbrojeniówki nie było właściwie przygotowane do zarządzania tak skomplikowanym programem.

Trzeba to traktować w kategoriach klęski naszej zbrojeniówki. Dopóki program pilotowało konsorcjum polskich przedsiębiorstw z poprzednimi zarządami i z HSW na czele, program rozwijał się prawidłowo – mówi Michał Likowski.

Trudny wybór

Z opinią tą zgadza się Mariusz Cielma, ekspert wojskowy i redaktor naczelny branżowego magazynu „Nowa Technika Wojskowa”. Dla niego również wybór Amerykanów daje korzyści polityczne, ale zaniedbywanie polskiego przemysłu i jego kompetencji w budowie sprzętu rakietowego może być niebezpieczne.

Oczywiście musimy współpracować z Amerykanami, ale kupując wszytko z USA, jesteśmy w 100 proc. od nich uzależnieni. Mogą być takie sytuacje w przyszłości i tak niespodziewane rzeczy mogą się wydarzyć, że to nie musi być zaletą – mówi Mariusz Cielma.

Może też okazać się, że to rozwiązanie będzie droższym i obiektywnie gorszym od proponowanego przez Izraelczyków. – Decyzja ta podyktowana jest przede wszystkim wolą używania tego samego sprzętu co największy sojusznik. HIMARS nie jest bowiem najnowocześniejszym systemem na rynku – mówi Likowski.

Jak zastrzega ekspert, brak tu oficjalnych informacji, ale deklaracje strony izraelskiej wskazywały, że ich oferta byłaby tańsza.

Byłaby też bardziej efektywna operacyjnie ze względu na większy zasięg pocisków średniego zasięgu (ok. 150 wobec 75-85 km pocisków amerykańskich), a także wykorzystanie nowoczesnych, manewrujących w finalnej fazie lotu dużych pocisków LORA, które są trudne do zestrzelenia, podobnie jak rosyjskie Iskandery – wyjaśnia nasz rozmówca.

Co jeszcze bardziej bolesne dla zbrojeniówki, Izraelczycy deklarowali pełen transfer technologii. Ile wybór amerykańskiego dostawcy będzie kosztował polskiego podatnika? Te informacje również nie zostały jeszcze podane do publicznej wiadomości, ale możemy tu odnieść się do przekładu Rumunii.

Amerykańscy żołnierze w pakiecie?

Bukareszt kupił taką samą liczbę wyrzutni, ale z małą liczbą pocisków, za równowartość 1,5 mld euro (łącznie z kosztami przystosowania infrastruktury). – My jednak chcemy kupić o wiele większą liczbę amunicji, dlatego moim zdaniem do tej sumy trzeba dodać co najmniej kilkadziesiąt procent – mówi Likowski.

To też nie będzie koniec, bo dodatkowe koszty będą związane z wyposażeniem w przyszłości importowanych z USA zestawów o wymagane przez stronę polską dodatkowe pojazdy, np. rozpoznania. Ostrożnie więc kalkulując, wydamy 2 mld euro, czyli 8,6 mld zł, pomijając przy tym całkowicie korzyści dla naszego przemysłu.

Żadnego offsetu nie będzie, po prostu wszystkie te miliardy zasilą gospodarkę naszego największego sojusznika. To też może być jeden z elementów służący zwiększeniu amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce. W tej kwestii nie wystarczy jednak pokazać Amerykanom, że ciągle robimy u nich duże zakupy. Bardzo możliwe, że trzeba będzie do tego jeszcze dopłacić.

Deklaracja prezydenta o gotowości do ponoszenia kosztów jest bardzo prawdopodobna. Amerykanie rzadko są gdzieś na stałe. Wyjątkiem jest np. Korea Południowa, ale rząd tego kraju drogo to kosztuje. Tu pojawia się pytanie, czy nas na to stać, w obliczu modernizacji uzbrojenia, tworzenia 4. dywizji i WOT – mówi Mariusz Cielma.

Ile z kolei to współfinansowanie by nas kosztowało?Jak już pisaliśmy w money.pl, inwestycja w infrastrukturę dla umieszczenie dywizji amerykańskiego wojska w okolicach Bydgoszczy i Torunia pochłonęłaby nawet 2 mld dol. (7,38 mld zł). Kolejny miliard rocznie kosztowałoby utrzymanie wojskowych.

PODZIEL SIĘ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here