Monika Rut – Dyrektor Generalny Coty Consumer Beauty na Europę Środkowo-Wschodnią i Prezes Coty Polska. Dzięki niej firma Coty w Polsce jest najwięk­szą firmą kosmetyczną działającą na polskim rynku detalicznym, a marki Coty, takie jak Rimmel, Bourjois czy adidas, zajmują czołowe pozycje w swoich segmentach. Pasjonatka podróży i odkrywania niestandardowych zakątków świata. To prawdziwa Kobieta Sukcesu – bezpośrednia, konkretna i konsekwentna w działaniu.

Jakim mottem kieruje się Pani w życiu?

– Wywodzi się ono z jednej z moich ulubionych książek, Diuny Herberta, i dotyczy fragmentu, w którym bohater leci maszyną i powtarza, że nie wolno się bać, bo strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. I jestem wierna tym słowom. Nawet ostatnio przeczytałam na temat strachu, że zabija więcej marzeń niż jakakolwiek porażka. I to dotyczy życia i zawodowego, i osobistego.

Czyli każdy mógłby przypisać to sobie?

– Tak. To motto przyświeca mi cały czas, i to też dzięki temu, że nie boję się robić pewnych rzeczy, idę do przodu, a to jest przyczyna tego, że jestem właśnie w tym dla mnie ważnym miejscu.

Wobec tego chciałam stwierdzić, że jest Pani odważną kobietą.

– Chyba tak (śmiech).

Od sześciu lat sprawuje Pani wysokie stanowisko w firmie kosmetycznej. Proszę powiedzieć, jak wyglądała droga do sukcesu. Według raportu Unii Europejskiej niecałe 15% kobiet  zajmuje tak wysokie stanowiska.

– Bardzo cieszy mnie fakt, że w Polsce ja jako kobieta mogę zarządzać firmą. Nie posiadam się z radości, gdy widzę, że coraz więcej kobiet obejmuje podobne stanowiska. W ramach mojej konkurencji w przynajmniej dwóch dużych koncernach kosmetycznych wysokie stanowiska również zajmują kobiety, gdzie do niedawna była to domena męska. A nie jest łatwo przebić się kobiecie w tym męskim świecie. Trzeba mieć pewne cechy, które na to pozwalają.

Wróćmy do ścieżki rozwoju…

Rozpoczęłam ją ponad 20 lat temu od najniższego stanowiska, czyli od promotora w firmie tytoniowej. Później przeszłam praktycznie przez wszystkie szczeble kariery, zaczynając w dziale trade marketingu w firmie Unilever, następnie w firmie PepsiCo zarówno w dziale sprzedaży jak i marketingu, więc zapoznałam się ze wszystkimi funkcjami komercyjnymi.

Przez dwa lata prowadziłam przedstawicielstwo belgijskiej agencji reklamowej w Polsce. Dało mi to dodatkowo możliwość spojrzenia na biznes od drugiej strony, czyli od strony dostawcy dla dużych korporacji. Było to cenne doświadczenie, które nauczyło mnie przede wszystkim pokory.

Po paru latach wróciła Pani do Unilevera…

Tak, do działu marketingu. Jak się okazało to było coś, co lubiłam robić najbardziej. Tam się odnalazłam. Zarządzałam najpierw częścią detergentową, następnie kulinarną. Zajmowałam się zarówno tworzeniem, tzw. developmentem marek i produktów, jak i ich aktywacją na rynku. Obecnie de facto developmentem w międzynarodowych koncernach zajmuje się tylko centrala i role są ściśle podzielone. W Polsce, gdzie mamy bardzo silnie rozwinięty przemysł kosmetyczny, samodzielnie wykonują go jedynie nasze rodzime firmy. Miałam to niesamowite szczęście, że robiłam jedno i drugie, czyli zajmowałam się zarówno kreacją produktu, wymyślaniem go od zera, tworzeniem całego marketing mixu, jak i wprowadzeniem go na rynek. Poznałam cały proces, łącznie z tym, jakie zyski przynosi on firmie i jaką sprawia przyjemność konsumentom.

W zasadzie mogłaby Pani zatem stworzyć produkt pod swoją marką?

– Teoretycznie tak, ale w praktyce jest trochę tak, że jak się całe życie pracuje w korporacji, to to przyzwyczaja do pewnych schematów, wytycznych i planowanego działania. Praca korporacyjna jest w miarę usystematyzowana, ma swoje procedury, funkcjonalności i ludzi, którzy są w stanie pewne rzeczy zrobić. Przy otwarciu własnej firmy trzeba zacząć wszystko od zera i zadbać o te wszystkie rzeczy samemu. Nie mówię, że jest to niemożliwe, ale zależy też od tego, w jakim wieku zaczyna się to robić i na jakim etapie życia i kariery zawodowej się jest.

Gdyby Pani miała porównać te dwa biznesy – korporacja i prowadzenie własnej działalności…

Trudno mi powiedzieć, bo prawdę mówiąc nie prowadziłam swojego własnego biznesu.…ale na pewno trudności przy prowadzeniu własnej firmy wynikałyby z obaw, czy zdobędę klienta, czy też nie. Czy zarobię wystarczająco żeby pokryć koszty, czy nie. Czy potrzebuję więcej osób, czy zainwestować w reklamę, czy w ogóle utrzymam z tego rodzinę itd? Myślę, że są to pytania, na które każdy przedsiębiorca próbuje odpowiedzieć, przygotowując biznesplan. Pytanie tylko, czy ten biznesplan jest zgodny z rzeczywistością, bo często ta rzeczywistość może wyglądać jednak zupełnie inaczej.

Zastanawiając się nad karierą i nawiązując do okresu dzieciństwa – jakie miała Pani marzenia jako mała dziewczynka. Zostanę…?

– Lekarzem, adwokatem, niekoniecznie businesswoman.

Czy kolejne sytuacje, które przytrafiały się po drodze, ukierunkowały Panią jednoznacznie? Na przykład wybór studiów?

– Wybrałam studia ekonomiczne – turystykę i hotelarstwo, więc na tamtym etapie myślałam bardziej o prowadzeniu jakiegoś hotelu… Potem podczas praktyk studenckich życie zweryfikowało tę decyzję, uświadomiłam sobie, że nie jest to mój wymarzony kierunek. Dostałam w tym czasie propozycję pracy i stwierdziłam – w sumie czemu nie. Zaoferowano mi funkcję promotora, wyposażono w samochód, zaproponowano niezłą pensję. Wyglądało to ciekawie, więc pomyślałam, dlaczego nie spróbować. Wtedy korporacje bardzo przyciągały. Zupełnie inaczej niż teraz. Po paru miesiącach stwierdziłam jednak, że to kompletnie nie jest to, co chcę robić.

Czy to było w Warszawie?

– Tak. Ta praca wiązała się z jeżdżeniem po sklepach. Stwierdziłam, że to nie jest ten kierunek, bo wolałabym pracę w biurze, bardziej rozwojową. I wtedy akurat trafiła się okazja objęcia stanowiska w Unileverze w trade marketingu. Od tamtej chwili wszystko potoczyło się płynnie tzn. nabyłam doświadczeń w kilku firmach i finalnie znalazłam się tu, gdzie jestem dzisiaj.

Dziś pracuję w Coty, firmie która jest jednym z największych na świecie graczy w branży beauty. Przez ostatnie sześć lat zarządzałam biznesem w Polsce a w październiku zeszłego roku zostałam awansowana na Dyrektora Generalnego na Europę Środkowo-Wschodnią, czyli pod sobą mam Polskę, Czechy, Węgry, Słowację, Rumunię, Bułgarię, Mołdawię, a tym samym kilkaset osób…

Z czym wiąże się zarządzanie tak dużą firmą?

– Z odpornością na stres, wytrzymałością, kreatywnością i umiejętnościami zarządzania ludźmi, rozwiązywaniem konfliktów, motywowaniem, podejmowaniem ryzyka. Mówiąc jednym zdaniem: to przede wszystkim praca z ludźmi. Niezależnie od tego jak dobrym managerem jesteś to nie osiągniesz sukcesu jeżeli nie stoi za Tobą wykwalifikowany i zmotywowany zespół.

Czy motywowanie obecnego pokolenia jest łatwiejsze, czy trudniejsze?

– Wydaje mi się, że jest trudniejsze. Obecne pokolenie jest bardzo wymagające, dokładnie wie, czego chce. Ma bardzo jasno ustawione priorytety. To pokolenie nie siedzi po godzinach, tak jak my to robiliśmy. Nie jest skłonne całkowicie poświęcić się dla korporacji czy firmy ponieważ równie ważne jak praca jest dla nich ich życie prywatne, ich przyjemności i pasje.

A ta potrzeba dążenia do sukcesu?

– Dzisiejsze pokolenie jest trochę niecierpliwe, chcieliby wszystko osiągnąć szybko, przy stosunkowo niedużym nakładzie pracy.

Czyli serialowo?

– Niektórym się to udaje. Wystarczy spojrzeć na blogerki, youtuberki. Robią to, co lubią, zarabiają miliony…

Tak, ale osób, które osiągnęły sukces, jest naprawdę garstka.

– Owszem, ale ta garstka osób jest często wzorem i wyznacznikiem sukcesu dla pozostałych. Jednocześnie to, co muszę powiedzieć o młodym pokoleniu, to na pewno fakt, że jest dużo lepiej wykształcone niż my. Ma na swoim koncie znajomość kilku języków, ukończonych kilka kierunków studiów i niekiedy studia kończone za granicą. Ci ludzie mają w związku z tym dużo większe możliwości, ale też większe wymagania wobec pracodawcy, niż my kiedyś. Na rynku, gdzie Warszawa ma stopę bezrobocia na poziomie ok. 2%, łatwiej jest im wybierać. Rynek pracy nie tylko w naszym regionie, ale ogólnie w Europie staje się nie rynkiem pracodawcy, a pracownika, więc wszystko się zmienia. O pracownika trzeba bardzo dbać, dopasowywać narzędzia zarówno do tych młodych ludzi, jak i do starszych, bo mają oni kompletnie inne potrzeby.

Czy czuje się Pani kobietą sukcesu? Czym jest ów sukces?

– Myślę, że tak. Firma Coty jest liderem swojej kategorii w naszym kraju, osiągnęłam sukces doprowadzając firmę do tego miejsca; bo sukcesem nie jest samo przyjście i objęcie funkcji w wiodącej na rynku firmie – to jest miłe, ale dla mnie sukcesem jest to, że mogłam sobie na niego zapracować. Objęłam stanowisko w firmie, która plasowała się na pozycji piątej, potem wskoczyła na miejsce trzecie, a obecnie jest firmą numer jeden. Regularnie dostajemy prestiżowe nagrody branżowe, wiemy, że jesteśmy jedną z najszybciej rozwijających się firm w regionie. Dopiero to osiągnięcie traktuję jako sukces. To wynik pracy mojej i mojego zespołu, bez którego bym nic nie osiągnęła. Osiągnęliśmy ten sukces dzięki temu, że jesteśmy kreatywni, robimy rzeczy inaczej, jesteśmy zdecydowani, konsekwentni i umiemy podejmować ryzyko. To jest bardzo istotne. Chodzenie tylko utartymi ścieżkami nie da takiego efektu, bo tam są już wszyscy. Jeżeli chcemy dokonać czegoś nowego i zrobić coś inaczej, to musimy w pewnym sensie rzucić wyzwanie naszej branży, wydeptać nową ścieżkę. Podejmowanie ryzyka przynosi wymierne rezultaty.

A osobisty sukces?

– Sukces Coty, to też jest mój osobisty sukces. Poza tym jestem w długotrwałym udanym związku, i to jest dla mnie z osobistego punktu widzenia duży sukces. Dużo pracuję, ale potrafię utrzymać zdrowy balans. Wsparcie drugiej osoby jest bardzo potrzebne.

Jakie cele zawodowe postawiła Pani sobie na przyszłość?

– Na pewno już nie osiągnięcie pozycji lidera, bo jesteśmy numerem jeden. Pozycji zero nie ma (uśmiech). Ale utrzymanie tej pozycji, którą mamy, i dalszy dynamiczny rozwój firmy, efektywne dokończenie fuzji z biznesem P&G Specialty Beauty, która rozpoczęła się na jesieni. To są cele na najbliższe dwa lata. Jeśli chodzi o utrzymanie pozycji numer jeden, to na pewno jest to cel długoterminowy.

Z jakimi przeszkodami spotkała się Pani na drodze swojej kariery?

– Im wyżej jest się w hierarchii zarządzania, tym mniej kobiet, a więcej mężczyzn i ciężej jest wtedy przebić się kobiecie. Zauważa się też wtedy więcej polityki, układów, niedomówień… I to jest świat, w którym trzeba się umieć odnaleźć. Poza tym na mojej drodze mierzyłam się z konkurencją między firmami, różnymi kryzysami, momentami, gdy rynki nie rosły i wszystko spadało. Mówię o trudnościach zawodowych, które trzeba przezwyciężyć, a nie zawsze w momencie pojawienia się problemu ma się wiedzę, jak to zrobić. Trudne momenty to też takie, kiedy trzeba było rozstawać się z ludźmi. Ja czuję odpowiedzialność za ludzi, więc nie było to dla mnie łatwe.

Co było wtedy ważne?

– W tych trudnych momentach niezwykle istotne jest to, żeby ludzie byli zmotywowani i czuli się częścią zespołu. W Coty mamy to szczęście że mamy wyjątkową kulturę korporacyjną a w jej ramach wartości, które są wspólne dla wszystkich pracowników i które napędzają nas do działania.

Jakie to wartości?

– Na przykład: Own it, drive it, Be brave, go beyond, czy Win for the Team. To wartości, które promują kreatywność, pomysłowość, przedsiębiorczość i pracę zespołową. Tak naprawdę te wartości zainicjował na początku XX w. sam François Coty, założyciel naszej firmy i pionier naszej branży; ale są to wartości które są równie aktualne dziś.

Wszystko, co Pani powiedziała, brzmi, jakby nie dotyczyło korporacji.

– Coty jest globalną korporacją, ale mimo tego, że jesteśmy wielkim koncernem, to staramy się dbać o naszą kulturę organizacyjną. Ludzie w Coty czują się zmotywowani, mają potrzebę działania i inicjowania swoich pomysłów. Ważne jest dla nas to, aby każdy czuł się odpowiedzialny za tę swoją małą „działkę”, którą się zajmuję, i prowadził ją jak swoją własną firmę. Każdy jest, można powiedzieć, start-upowcem odpowiedzialnym za swój mały zespół, każdy musi mieć w sobie przedsiębiorczość, bo bez tych cech nie jest w stanie osiągnąć sukcesu.

Czy wyczuwa się różnicę między zespołem damskim i męskim? Mam na myśli współpracę pomiędzy panami a paniami.

– Lokalnie ja nie widzę takich różnic. Tutaj ludzie pracują zespołowo, lubią się, cenią, szanują i osobiście tego nie dostrzegam. Myślę, że na zachodzie mimo wszystko te różnice są większe. W naszej firmie nie ma to dużego znaczenia, czy to kobieta, czy mężczyzna – najważniejsze, jakim dana osoba jest pracownikiem. Jeśli dobrze wykonuje swoje zadania, to jest tak samo wynagradzana, niezależnie od tego, jaką ma płeć.

Jakie cechy przypisujemy sukcesowi, bez których nie można byłoby osiągnąć tego, co się osiągnęło?

– Konsekwencję, wytrwałość, kreatywność, umiejętność podejmowania ryzyka i stworzenia zespołu, na który można liczyć.

A jakie cechy przeszkadzają?

– Ich przeciwieństwo: brak konsekwencji, zmienianie kierunków myślenia, słaby zespół, brak lidera, pomysłu…

Czyli w pracy korporacyjnej ważna jest zespołowość? A co z osobami, które są jednostkami indywidualnymi?

– Wśród naszego zespołu są indywidualności, ale nawet najlepsza jednostka musi umieć pracować w zespole. Dobrze jest mieć takie osobowości, bo każda z nich wnosi coś nowego. Nie zmienia to jednak faktu, że ważne jest, aby wszystkie razem potrafiły stworzyć coś jeszcze bardziej cennego. Jest to sztuka, żeby w ramach indywidualności pracować zespołowo.

Jak radzi sobie Pani ze stresem, który zapewne jest nieodłącznym elementem dnia?

– Owszem, jest on wszechobecny. Uprawiam sport, pilates i jogę. Chodzę na siłownię, robię taki miks ćwiczeń na zmęczenie i wzmocnienie, również to wzmocnienie duchowe. Od pół roku posiadam psa, którego adoptowaliśmy ze schroniska, więc też chodzenie z nim na spacery sprawia mi wielką przyjemność. Zimą jeżdżę na nartach, latem rowerem. Podróżowanie jest moim konikiem. Wykorzystuję każdą możliwą chwilę, aby zwiedzać różne odległe strony świata.

Ulubiona pora roku?

Wiosna, lato. Lubię, jak są długie dni, jak wszystko budzi się do życia. Dni, kiedy można wrócić z pracy i pójść na rower, spotkać się ze znajomymi, lubię, gdy wszystko tętni życiem.

Ulubiony zakątek odkryty przez Panią?

Indie. Indie się kocha albo nienawidzi. Ja pokochałam ten kraj bardzo mocno od pierwszego razu. Lądując w Indiach, docenia się to, co w życiu najważniejsze. Większość mieszkańców to ludzie bardzo biedni, niejednokrotnie mieszkają na ulicy i nie posiadają absolutnie niczego…
Dopiero tam można docenić swoje miejsce do życia, spojrzeć na problemy z dystansu. Wydaje nam się, że wielkim problemem jest to, że nie stać nas na kolejną sukienkę, samochód czy mieszkanie, a tam ludzie zastanawiają się, czy będą mieli co zjeść na obiad czy kolację, gdzie będą spali? To daje do myślenia i mocno przewartościowuje. Tam jest bród, smród i potworna bieda, ale jeśli te wszystkie rzeczy się zaakceptuje, to wtedy Indie otwierają się i pokazują swoją drugą twarz, koloryt, piękno, duchowość, bliskość rodzin, pełne ludzi świątynie, z których wychodzi się odurzonym tą wyjątkowością i niesamowitością. To mi resetuje głowę!

Preferuje Pani wyjazdy zorganizowane, czy sama je Pani organizuje?

– Zdecydowanie wyjazdy wole organizować sama. Mam paczkę znajomych, z którymi podróżuję. Eksplorujemy różne miejsca i zakątki, ale Indie zaliczają się do moich najbardziej ulubionych miejsc.

Jakie marzenia w Pani drzemią?

– Utrzymanie pozycji lidera w Polsce i w regionie. Zawodowo chciałabym, aby ludzie lubili pracować w Coty, byli zadowoleni i rozwijali się. Prywatnie zaś chciałabym mieć więcej czasu na zwiedzanie i eksplorowanie świata, więcej czasu na spotkania z przyjaciółmi.

Da się to wszystko połączyć? Pani praca jest bardzo odpowiedzialna…

– Myślę, że się tak. Jest to kwestia organizacji, dobrego planowania i dystansu.

Co poradziłaby Pani kobiecie, która marzy o sukcesie, jednak nie wie, jak się do tego wziąć, jak pokierować swoją karierą?

Nie bać się. Strach zabija więcej marzeń, niż jakakolwiek porażka jak mówiłam na początku. Nie poddawać się i wierzyć w to, co się robi, być konsekwentnym i pozostać sobą. Bardzo istotne jest to, aby na koniec dnia móc sobie spojrzeć w twarz. Wierzę, że taka osoba jest w stanie osiągnąć sukces.

Czy kobieta w Polsce według Pani ma możliwości rozwoju?

– Myślę, że tych możliwości jest coraz więcej. Jest dużo fundacji, które pomagają kobietom w startupach, uczą je, jak przygotować biznesplan, co załatwić. W świecie internetu tych możliwości jest naprawdę sporo, wystarczy trochę posurfować i na pewno znajdzie się podpowiedź, gdzie można się poradzić, dowiedzieć, zainspirować. Trzeba być kreatywnym, dociekliwym i cierpliwym. Po nitce do kłębka na pewno się dojdzie.

Czy Polki wyróżniają się jakąś cechą charakteru, która ułatwia im osiągnięcie sukcesu?

– Polki są bardzo przedsiębiorcze. Pani Irena Eris [Irena Eris – przyp. red.] czy Pani Dorota Soszyńska [marka Soraya – przyp. red.] założyły firmy, które mają wielkie sukcesy, nie tylko na naszym rynku. Polka jest twórcza, dobrze zorganizowana, kreatywna, konsekwentna i uparta.

A czegoś nam brakuje?

– Myślę, że niewiele. Raczej jest to kwestia postrzegania nas przez Europę Zachodnią. Nadal musimy dać z siebie dwa razy tyle co Francuzka, Niemka, Angielka, tylko dlatego, że pochodzimy „zza kurtyny”. Ten mit jeszcze się utrzymuje. Prawda jest taka, że nie startujemy z poziomu zero, a wręcz z poziomu minus. Musimy mocno udowadniać, że jesteśmy równie dobre, jak nie lepsze, tylko dlatego, że mamy inny paszport. Mój szef ostatnio powiedział, że czytał badania o tym, że ludzie z Europy Środkowo-Wschodniej są najlepiej wykształceni, znają najwięcej języków i za jakiś czas to do nich będzie należał świat. Europa Zachodnia trochę spoczęła na laurach, ciągle żyje na bazie przeszłości, tego, co było kiedyś. Moim zdaniem to się zmieni, ale to jeszcze nie jest ten moment.

Myślę, że jeszcze wszystko przed nami.

– Zdecydowanie tak!

Jak firma Coty dba o kobietę?

– Po pierwsze wspomniałabym tu o tym co już powiedziałam wcześniej; kobieta może w naszej firmie liczyć na równe, sprawiedliwe traktowanie ponieważ nie ma u nas mowy o jakichkolwiek podziałach ze względu na płeć.

Myślę też, że jesteśmy cudowną firmą dla kobiet, chociażby z tego względu, że mamy w swoim portfolio całą plejadę kosmetyków; począwszy od make-upu, z takimi markami jak Rimmel, Bourjois, Max Factor, poprzez body care, z takimi markami jak Adidas czy Playboy, pielęgnacje włosów z Wellą i Londą, aż po produkty ekskluzywne jak zapachy Calvina Kleina, Hugo Bossa, Chloé czy Gucci. Wszystko, czego kobiecie potrzeba, jest na wyciągnięcie ręki. Naszą misją jako firmy jest celebrowanie i uwalnianie różnorodności piękna.
To, co ja zauważam, to fakt, że nawet jeśli przychodzą do nas kobiety, które wcześniej nie używały dużej ilości makijażu i nie manifestowały zbytnio swojego piękna, to po pewnym czasie, dzięki temu, że Coty jest firmą o pięknie, o dostarczaniu piękna konsumentom, o celebrowaniu piękna na co dzień, te wszystkie kobiety nagle z „szarej myszki” przemieniają się w piękne kobiety. Otwierają się na swoje potrzeby i nowe możliwości, ubierają i malują się jeszcze lepiej, podkreślają swoją kobiecość. One całą sobą reprezentują naszą firmę, dlatego to jest fantastyczne!

Redaktor naczelna: Monika Rebelak/Obcasy.pl